9 sierpnia 2013

Impact Fest 2013

4 czerwca 2013 Impact Fest czyli najlepszy dzień w tym roku. Może zacznę od początku. Droga do Warszawy okazała się wtedy wyjątkowo krótka, być może to przez przedfestiwalowy wypad na Wawe po bilety. Jak dojechałyśmy pierwszy widok dziewczyna w bluzce R+. Poszłyśmy do Złotych i po drodze spotkałyśmy starszego pana w bluzce R+ prawdopodobnie koncertówce z trasy Liebe Ist Fur Alle Da. Wiedziałam że to będzie dobry dzień. Koło godz. 12-13 gdy udawałyśmy się na tramwaj większość ludzi których mijałyśmy wybierały się na koncert. Po dojechaniu kawałek trzeba było przejść piechotą ale pierwszy widok z daleka sceny Impact Fest na Bemowie już wzbudzał skrajnie szczęśliwe emocje. Dobrze że tuż obok lotniska znajduje się centrum handlowe, można się było zaopatrzyć w picie które potem i tak poszło do kosza bo jak tu biec pod scenę gdy na bramce otwierali butelki i zabierali korki. Oczywiście zanim się do owej bramki dotarło trzeba było trochę wyczekać, dlatego w sumie można zazdrościć tym którzy mieli droższe bilety z wcześniejszym wejściem ( ale zapłacić prawie 200 zł. więcej za wcześniejsze wejście i pamiątkę w postaci bluzki którą mógł sobie potem każdy kupić na festiwalu lub na stronie to trochę przesada ). Także dobiegłyśmy pod scenę i byłyśmy 2 osoby od bramki. Co za szczęście (do czasu ). Pierwszy grał Paradygmat - zwycięzca Antyfestu Antyradia 2013. Zrobili na mnie naprawdę dobre wrażenie, być może nawet i większe niż bardziej znane zespoły które grały na owym festiwalu.  Jak to bywa niestety zespoły były porozdzielane na 2 sceny. Na małe zaraz po Paradygmacie zagrał Love & Death. Z małej sceny niestety stojąc po bramką słyszałam tak jakby ktoś puszczał z telefonu. Po 30 minutach oczekiwania na scenie pojawił się Mastodon a z nieba zaczął porządnie padać deszcz. Przez to z koncertu Mastodon wszystko co pamiętam to deszcz, mokre włosy i wytatuowanego gitarzystę z rudą brodą ( a ja uwielbiam rude brody ). Następnie na małej rozlegały się dźwięki muzyki Ghost BC.  Żałuję trochę że nie widziałam ich na żywo bo interesowała mnie ich oprawa sceniczna, gdyż muzycznie szczerze mówiąc nie przypadli mi do gustu. I tak to po Ghost'ach zaczęły już grać zespoły z wyższej półki. Na głównej Behemoth. To był mój pierwszy koncert Behemoth i mimo że nie słucham ich na co dzień i znam tylko 1-2 piosenki to z chęcią pojadę na następny. Przed rozpoczęciem koncertu słychać było różne uwagi ludzi o Nergalu, głównie plotki spowodowane jego związkiem z Dodą. Jednak gdy koncert już się rozpoczął każdy bawił się jak należy. Zaskoczył mnie dobry kontakt Nergala z publiką i dało się to odczuć. Wyglądało to świetnie i tak samo dobrze się słuchało. Buchający ogień dał trochę podsuszyć włosy :D Gdy na małej scenie grał Airbourne my czekałyśmy już na występ Slayera. Spodziewałam się wiele a niestety ten koncert wspominam słabo. Weszli na scenę, zaśpiewali co mieli bez jakichkolwiek emocji i zeszli. Nie było tej dobrej energii i kontatku z publiką jak na koncercie Behemothu. Nacisk ludzi był ogromny. Wszyscy rozpychali się łokciami, walili rękami po głowach, a w połowie koncertu deszcz ludzi nad głowami. Czułam że zaraz tam zginiemy, albo przynajmniej dostanę z glana w twarz od osób nad nami. Dzięki jakiemuś panu ( którego pozdrawiam i dziękuję ) udało nam się wydostać z tej "rzeźni". Wydostałyśmy się na zewnątrz całego tłumu, kupiłyśmy picie i wróciłyśmy po Slayerze aby dopchać się na dobre miejsce. Niestety Korn grał przed Rammstein'em i nie mogłam się na niego wybrać. Słyszałam tylko jak grają moją jedną z ulubionych Kornowych piosenek. Na R+ nie miałyśmy już tak wspaniałych miejsc jak wcześniej bo ok. 5  osób od barierki i byłyśmy ściśnięte dookoła ludźmi wyższymi o jakieś 30-40 cm. przez co nie było za wiele widać. Gdy całą scenę zasłoniła kotara szykowaliśmy się psychicznie na mega show. Grupka ludzi śpiewała piosenki ludowe i inne. Z tej grupki pozdrawiam szczególnie pana który udawał Stachurskiego. Jakby nie patrzeć trochę umilało to czas wyczekiwania. Już przy rozpoczęciu pierwszej piosenki czułam że będzie trudno wytrzymać w tym ścisku. Udało mi się zobaczyć 'z bliska' 2 razy Tilla i Richarda. Spełnienie marzeń. Na żywo są jeszcze przystojniejsi. Dotrwałyśmy do 3 piosenki. Zaraz po pytaniu 'Stachurskiego' czy żyjemy próbowałyśmy się wydostać. Było jeszcze trudniej niż ze Slayera. Na większość koncertu wylądowałyśmy daleeeeeko od sceny ale i tak bawiłyśmy się świetnie. O dziwo pamiętałam większość tekstów piosenek i darłam się jak szalona. Wiedziałam czego się spodziewać po Rammstein. Wiem jakie show dają na koncertach. Jednak gdy Till zaczął jeździć po scenie wielkim sztucznym penisem. . . Zawsze chciałam to zobaczyć na żywo :D Mimo wszystko było najlepiej <3 Nie mogę już się doczekać następnego takiego festiwalu :)








filmy z koncertu pojawia się za jakiś czas, chwilowy brak materiału

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz